Tak zastanawiam się czasami, czy w zawodzie nauczyciela można egzystować tak bezrefleksyjnie, tak z dnia na dzień wykonując swoje zadania, ale nie zatrzymując się przy konkretnych problemach dłużej niż tego wymagają. Zamykać klasę czy salę wykładową i wychodzić ze szkoły jak z biura. Niestety można. Dość liczne przykłady na to wskazują, że jest to możliwe, ba nawet wykonalne bez większego oporu otoczenia. Dlaczego to się niektórym udaje? Bo nauczyciel, nazwijmy go typ urzędnik trafia na podobnych sobie uczniów, którzy chcą mieć zajęcia z głowy i ukończyć szkołę, nie ponosząc przy tym żadnych kosztów własnych. Nie angażując się emocjonalnie, mentalnie, zarówno jedna strona jak i druga nie odczuwają dyskomfortu z powodu tego co robią. Nie mają poczucia, że włożone wysiłki poszły na marne. Nie dopadnie ich też wypalenie zawodowe, bo stan w jakim tkwią jest i tak nijaki. Ale czy o to chodzi?
Chwilo trwaj Tak sobie (czasami) myślę i pytam się sama siebie: czy po 30 latach w zawodzie nauczyciela można jeszcze coś z siebie dać innym? Czy jeszcze jest komuś potrzebne nasze doświadczenie, zapał i wiara w sens tego co robimy? Otóż odpowiedź przyszła dzisiaj. Moja studentka, która skończyła studia rok temu, napisała do mnie list. To był ciepły i życzliwy list. Tradycyjny list, w kopercie, nie email. Ponoć moje zaangażowanie, uśmiech, pozytywne nastawienie do studentów miało wpływ na jej losy. Dobrze jest zmieniać ludzkie życie dając innym siłę do stawania się lepszą wersją siebie. Dobrze jest znów poczuć, że jest moc do robienia tego, co się kocha.