Przejdź do głównej zawartości

Jak przetrwać przedszkole? Cz. 1. Stójkowy

W zasadzie powinnam powiedzieć: jak przetrwać przedszkole i nie zwariować? To takie pytanie raczej do rodziców. O przedszkolu i doświadczeniach związanych z tą instytucją edukacyjną krążą między rodzicami legendy. Każdy kto miał kiedykolwiek do czynienia z Uszatkowem, to taka moja prywatna nazwa, może uznać, że posmakował surwiwalu.

Jeśli komuś się wydawało, że najtrudniejsze to znaleźć miejsce w przedszkolu, pokonując formalne przeszkody, a potem przetrwać pierwszych kilka dni rozstań z dzieckiem, to oznacza, że patrzył tylko do horyzontu. Wyobrażenia dorosłych o przedszkolu nijak się mają do rzeczywistości.

Moja przygoda zaczęła się wraz z akcją nazywaną dniami adaptacyjnymi. Odnoszę nieodparte wrażenie, że owa adaptacja miała dotyczyć bardziej mnie niż moje dzieci. Zresztą to był zaledwie pierwszy etap rodzicielskiego przystosowywania się do zasad przedszkolnych.

Podczas dni adaptacyjnych musiałam nauczyć się cierpliwie stać na placu zabaw, a potem stać w sali, podpierać ściany i patrzeć jak bawią się moje i cudze dzieci.

Po co tam miałam stać, zabijcie nie wiem. Robiłam za słup soli. Zajmowałam przestrzeń, denerwowałam się, uśmiechałam teatralnie do innych rodziców, i odliczałam każdą z czterdziestu minut tych zajęć. Nie wiem też z kim integrowały się dzieci, bo z sobą nie, z Paniami nie bardzo, no chyba tylko z pomieszczeniem i zabawkami.

To się tak ładnie nazywa tydzień adaptacyjny. A było tego co kot napłakał. Zajęcia miały odbywać się na placu zabaw przez 5 dni od 11.00-12.00, ale już około 11.40 11.45 panie zabierały dzieci przedszkolne będące pod ich opieką i znikały w Uszatkowie. A potem były dwa dni po godzinie w sali przedszkolnej. Jedna piosenka, jedno stary niedźwiedź mocno śpi, raz bajka, raz zabawka z piórkiem, raz z kartką papieru i już. Adaptowaliśmy się.

Rodzice bardzo się starali. Pomagali dzieciom zaznaczyć swoją obecność. A czym bardziej oni zabiegali o to, by dziecko dobrze wypadło, tym bardziej dzieci  wycofywały się z tej zabawy. No poza nielicznymi przyszłymi przedszkolakami, którzy postanowili rzucić się na podłogę, przywrzeć do niej jak glonojad do szyby, i krzyczeć dzikim głosem „nie chcę”. Zresztą, nie tylko im się nie chciało. W Paniach przedszkolankach po latach pracy z hordami niesfornych maluchów też nie było widać ognia ani chęci do poznania rodziców czy do poznania dzieci.Ot, taka proza życia. 




Popularne posty z tego bloga

 Chwilo trwaj Tak sobie (czasami) myślę i pytam się sama siebie: czy po 30 latach w zawodzie nauczyciela można jeszcze coś z siebie dać innym? Czy jeszcze jest komuś potrzebne nasze doświadczenie, zapał i wiara w sens tego co robimy? Otóż odpowiedź przyszła dzisiaj. Moja studentka, która skończyła studia rok temu, napisała do mnie list. To był ciepły i życzliwy list. Tradycyjny list, w kopercie, nie email. Ponoć moje zaangażowanie, uśmiech, pozytywne nastawienie do studentów miało wpływ na jej losy. Dobrze jest zmieniać ludzkie życie dając innym siłę do stawania się lepszą wersją siebie. Dobrze jest znów poczuć, że jest moc do robienia tego, co się kocha. 

Magia ars

W nauczaniu najpiękniejsze jest obcowanie intelektualne z uczniem.Patrzenie jak się rozwija, robi postępy, staje się innym człowiekiem. Przedwczoraj miałam to szczęście prowadzić zajęcia dla słuchaczy, w gronie których było sporo moich seminarzystów i studentów, obecnych i byłych. To fascynujące. Dorośli ludzie cieszący się na swój widok, czerpiący radość z faktu, że dwie godziny rozmawiają o konfliktach i dialogu, to niezmiernie budujący widok. A przecież mieli za sobą cały dzień pracy, na dworze był nieznośny upał, a oni przyszli. Nie po to by przyjść tylko, lub by dostać certyfikat. Przyszli bo połączyła iść ciekawość intelektualna. I kto powiedział, że ludzie nie chcą się uczyć, że szukają tylko okazji by iść na skróty. Dzięki takim uczniom nauczanie staje się sztuką, magicznym spotkaniem, podczas którego odkrywamy nowe twarze naszych uczniów i dostajemy informację, że warto, warto być nauczycielem. Bo jednak komuś i czemuś nasz zapał jest potrzebny, bo jednak nasze słowa nie

Pasja

U wielbiamy i szanujemy ludzi, którzy mają siłę by pokonywać przeszkody, nie ustępują z byle powodu, z wcześniej obranej drogi.W zawodzie nauczyciela taka cecha jak zamiłowanie do tego co się robi zaś jest bezcenne. Czym wyróżnia się nauczyciel rzemieślnik a czym mistrz? Ten pierwszy wykonuje swoje powinności poprawnie. Ten drugi zaś jest jak "ogień". Nie tylko siebie zagrzewa do działania, ale i innych swą siłą obdarza. Umacnia w ludziach przekonanie, że oto są warci tego co najlepsze, że dadzą radę osiągnąć cel. A co najważniejsze ów fascynat robi to nienachalnie, naturalnie, jakby od niechcenia. Rozpoznać go łatwo wśród wielu innych nauczycieli. "Ów" ogień nie pozwala mu zwolnić i zatrzymać się. Pomysł napędza pomysł. Co ważne nauczyciel - fascynat sprawia wrażenie człowieka, który się nie męczy. To też człowiek łamiący schematy, sztampę. Nie liczy na poklask, bo nagrodą dla niego jest uśmiech jego podopiecznych, i gdzieś tam rzucona ocena" to było świetne&