Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2017

Kreatywni na cenzurowanym

C zy każdy z nas chciałby mieć kreatywnych uczniów i studentów a także twórczych pracowników? Chyba wszyscy. Skąd to chyba, skąd ta wątpliwość? Otóż obserwuję otaczającą rzeczywistość, uczestniczę w różnych działaniach i...czasami jestem podbudowana tym co widzę, a czasami mam wrażenie że świat się zatrzymał. Ba nawet cofnął niebezpiecznie. Kreatywny pracownik to utrapienie. Cięgle chce robić więcej i inaczej niż wszyscy. Widzi dalej, nie jęczy że się nie da, myśli i postępuje nieszablonowo. Ten kreatywny jest jednak człowiekiem czynu, jeśli pracodawca nie potrafi za nim nadążyć musi liczyć się z tym, że odejdzie. Kreatywny uczeń, indywidualista, ba do tego zdolny, to samo utrapienie nauczyciela. Nie da się go wcisnąć w skale, ustawić w potulnym szeregu, trzeba poświęcić mu odrębną uwagę, czas. A na dodatek przecież tak bezpiecznie jest dla niektórych, kiedy wszystko da się przewidzieć, lekcja przeminie według schematu, nikt nie zada trudnych pytań, nie będzie trzeba toczyć polemiki. ...

Tutoring i mentoring

W spółczesna edukacja nastawiona jest na wartościowanie jej za pomocą testów. Tymczasem studenci kształcący się na naszych uczelniach często potrzebują nie tyle dobrze zaliczonego testu czy egzaminu a przewodnika po świecie nauki. Jest po temu dobry klimat, albowiem na państwowe uczelnie decyzjami odgórnymi przyjmowanych jest mniej studentów a na prywatnych często zauważa się spadek przyjęć. Ale czy to oznacza, że jakość kształcenia będzie nam wzrastać? Niekoniecznie. Pytanie, co z ową szansą uczynimy. Jeśli stać nas będzie na pracę z pojedynczym studentem, by wydobyć z niego co najlepsze, to jest szansa że jego petencjał zostane dobrze wykorzystany. Ale jeśli studenta potraktujemy jedynie jak klienta, który kupuje sobie dyplom, to nie liczmy na to, że za kilka lat ktoś będzie dobrze uczył nasze dzieci i dobrze nas leczył. Szkoły wyższe bardziej niż kiedyś potrzebują mentorów i tutorów. Potrzebują też ludzi z pasją do nauczania innych. Studia wyższe nie są jedynie czasem poświęconym n...

W podskokach po dachach

Z e szkołą jest jak z mową, odezwij się do mnie a powiem ci kim jesteś. Do polskiej szkoły czasami też nie musimy wchodzić, by wyrobić sobie pierwszą ocenę. Czasami ją weryfikujemy, a czasami pierwsze wrażenie jest ostateczną opinią. Nie napiszę za górami i lasami. Raczej napiszę, gdzieś pośrodku dużego osiedla, w Warszawie, jest szkoła. Budynek jak wiele innych. Prosi się o remont elewacji. Ale chyba nie tylko elewacji. Żeby wiedzieć jak ona funkcjonuje wystarczy usiąść na boisku. Przez otwarte okna wylatują książki do matematyki, po dachach biegają uczniowie w czasie wf, za rogiem uczniowie gimnazjum wypalają wspólnie paczkę papierosów, a gwar obecny na lekcji niesie się przez pól boiska. Widać to pokolenie umie się uczyć w hałasie.

Jak przetrwać przedszkole i nie zwariować?Cz.3 Prosto ze schodów

Z astanawiam się jak zacząć dzisiejszy wpis. Powiedzieć wprost czy zawoalować? Zawód nauczyciela należy do grupy trudnych. Nie ma wątpliwości. Dzieci, rodzice,przełożeni. Ciągle jest się pod ostrzałem tych, którzy wiedzą lepiej jak uczyć i wychowywać. Dlatego dzisiejsze zdarzenie traktuję nie jako powód do krytyki, ale raczej lekcję dla mnie. Lekcję na temat tego, że nie tylko w sytuacji dydaktycznej, ale również na co dzień w autobusie, tramwaju, sklepie musimy być wrażliwi na reakcję osób, do których kierujemy komunikat ale i zważać na otoczenie, które staje się uczestnikiem naszej wymiany zdań. Taka oto scenka wzbudziła we mnie refleksję na temat kontekstu i odpowiedniego doboru formy komunikacji.godz. 15.00 jeden z ojców odbiera dziecko z przedszkola. Pani sprowadza dziewczynkę do półpiętra i z wysokości kolejnych 12 stopni odpowiada na klasyczne pytanie ojca czy dziecko było grzeczne. - Tak była grzeczna, ale zsikała się. Na dźwięk tych słów dziewczynka schodząca po schodach ...

Jak przetrwać przedszkole cz.2

P ot, łzy, stres, i błogosławione szepty „ jak dobrze, że to nie moje”. To najkrótszy zapis tego co dzieje się w pierwszych dniach przedszkola. Ile może wytrzymać dziecko i rodzic? Tego jeszcze nie wiem. Wszak za mną dopiero lub aż dwa dni przedszkola. A mam wrażenie, że chodzą tam już z rok. Obraz płaczących dzieci, spoconych ze zdenerwowania rodziców, splątanych myśli zajmujących umysł przez cały czas pobytu bąbli w Uszatkowie, zaczyna być obsesją. Obsesją uniemożliwiającą skupienie się na pracy. O ósmej rano martwię się czy pójdą grzecznie do przedszkola i będą chcieli się w nim bawić, a o 13.00 kiedy czas zabierania ich do domu przeraża mnie myśl, że ostatnie 4 godziny przepłakali albo rozkręcali przedszkole po kawałku. Nie wiem co gorsze. Do furii doprowadza mnie brak konkretnych informacji. Bo tych wykluczających się jest aż nadto, a wyobraźnia potem generuje obrazy rodem z horroru. Wściekam się, kiedy kucharka wlewa w moje skołatane serce słowa: "o on...

Jak przetrwać przedszkole? Cz. 1. Stójkowy

W zasadzie powinnam powiedzieć: jak przetrwać przedszkole i nie zwariować? To takie pytanie raczej do rodziców. O przedszkolu i doświadczeniach związanych z tą instytucją edukacyjną krążą między rodzicami legendy. Każdy kto miał kiedykolwiek do czynienia z Uszatkowem, to taka moja prywatna nazwa, może uznać, że posmakował surwiwalu. Jeśli komuś się wydawało, że najtrudniejsze to znaleźć miejsce w przedszkolu, pokonując formalne przeszkody, a potem przetrwać pierwszych kilka dni rozstań z dzieckiem, to oznacza, że patrzył tylko do horyzontu. Wyobrażenia dorosłych o przedszkolu nijak się mają do rzeczywistości. Moja przygoda zaczęła się wraz z akcją nazywaną dniami adaptacyjnymi. Odnoszę nieodparte wrażenie, że owa adaptacja miała dotyczyć bardziej mnie niż moje dzieci. Zresztą to był zaledwie pierwszy etap rodzicielskiego przystosowywania się do zasad przedszkolnych. Podczas dni adaptacyjnych musiałam nauczyć się cierpliwie stać na placu zabaw, a potem stać w sali, podpier...

Dydaktyka bez zaangażowania

T ak zastanawiam się czasami, czy w zawodzie nauczyciela można egzystować tak bezrefleksyjnie, tak z dnia na dzień wykonując swoje zadania, ale nie zatrzymując się przy konkretnych problemach dłużej niż tego wymagają. Zamykać klasę czy salę wykładową i wychodzić ze szkoły jak z biura. Niestety można. Dość liczne przykłady na to wskazują, że jest to możliwe, ba nawet wykonalne bez większego oporu otoczenia. Dlaczego to się niektórym udaje? Bo nauczyciel, nazwijmy go typ urzędnik trafia na podobnych sobie uczniów, którzy chcą mieć zajęcia z głowy i ukończyć szkołę, nie ponosząc przy tym żadnych kosztów własnych. Nie angażując się emocjonalnie, mentalnie, zarówno jedna strona jak i druga nie odczuwają dyskomfortu z powodu tego co robią. Nie mają poczucia, że włożone wysiłki poszły na marne. Nie dopadnie ich też wypalenie zawodowe, bo stan w jakim tkwią jest i tak nijaki. Ale czy o to chodzi?

Czy moi studenci mnie denerwują?

N a ostatnim dyżurze, podczas którego drzwi się nie zamykały, jeden ze studentów postawił mi jasne pytanie: Czy studenci potrafią Panią zdenerwować? Przy tak postawionym pytaniu odpowiedź powinna być klarowna: tak lub nie. Tymczasem to pytanie nie może zadowolić się  kwestionariuszową odpowiedzią. Z zasady podczas zajęć trudno jest mnie wyprowadzić z równowagi. Chociaż ten i ów czasami dokłada wszelkich starań, by to uczynić.  Dobrego samopoczucia na pewno pozbawiają mnie osoby spóźniające się na zajęcia. Przeważnie są to te same osoby, za nic mające wszelkie ustalenia, prośby i porzucające przed progiem uczelni instynkt samozachowawczy. I żeby jeszcze weszły bezszelestnie. Zajęły najbliższe miejsce, tuż obok wejścia. Ale nie. Wędrują przez całą aulę, obijają się o krzesła innych, szeleszczą reklamówkami.  Druga kategoria studentów, budząca we mnie najgorsze instynkty, rekrutuje się z grupy posiadaczy telefonów komórkowych i nie mogących się bez nich obejść podczas ...