Współczesna edukacja nastawiona jest na wartościowanie jej za pomocą testów. Tymczasem studenci kształcący się na naszych uczelniach często potrzebują nie tyle dobrze zaliczonego testu czy egzaminu a przewodnika po świecie nauki. Jest po temu dobry klimat, albowiem na państwowe uczelnie decyzjami odgórnymi przyjmowanych jest mniej studentów a na prywatnych często zauważa się spadek przyjęć. Ale czy to oznacza, że jakość kształcenia będzie nam wzrastać? Niekoniecznie. Pytanie, co z ową szansą uczynimy. Jeśli stać nas będzie na pracę z pojedynczym studentem, by wydobyć z niego co najlepsze, to jest szansa że jego petencjał zostane dobrze wykorzystany. Ale jeśli studenta potraktujemy jedynie jak klienta, który kupuje sobie dyplom, to nie liczmy na to, że za kilka lat ktoś będzie dobrze uczył nasze dzieci i dobrze nas leczył. Szkoły wyższe bardziej niż kiedyś potrzebują mentorów i tutorów. Potrzebują też ludzi z pasją do nauczania innych. Studia wyższe nie są jedynie czasem poświęconym na zdobywanie wiedzy. Nie da się tej czynności odgrodzić od procesu wychowywania, kształtowania postaw młodych ludzi. Studiujący niejednokrotnie są zmęczeni otaczającą ich rzeczywistością, wypełnioną sporami, wątpliwymi wartościami i autorytetami i pogonią za dobrami doczesnymi. W swobodnych rozmowa zwierzają się, że potrzebują by ktoś znów jak w wierszu Różewicza:
Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jescze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.